Winnica na popiele
03/07/25 13:27
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z moim najnowszym artykułem o Bartolu Longo pt. "Winnica na popiele", zamieszonym w specjalnym wydaniu "Królowejr Różańca Świętego".
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z moim najnowszym artykułem o Bartolu Longo pt. "Winnica na popiele", zamieszonym w specjalnym wydaniu "Królowejr Różańca Świętego". To piękne czasopismo, w całości poświęcone Matce Bożej Pompejańskiej, Bartolowi Longo oraz różańcowi można ZAMÓWIĆ TUTAJ, do czego gorąco zachęcam.

Zamów tutaj.
W antycznych dokumentach, jak np. listach Pliniusza Młodszego, zachowały się wspomnienia o Pompejach, niemniej były one znane wąskiemu gronu, bo kto mógłby przypuszczać, gdzie szukać reliktów przeszłości. Ruiny miasta przykrywała kilkumetrowa warstwa popiołów i życiodajnej gleby. Na obszarze dawnych Pompejów toczyło się rolnicze życie. Na przestrzeni dziejów zdarzało się, że natrafiano na relikty zaginionego miasta, np. przy różnego rodzaju wykopach. Pierwsze zorganizowane prace badawcze przypadły na połowę XVII wieku, jednak trzeba było czekać jeszcze sto lat, aby podjęto się systematycznych badań naukowych.
W połowie XIX wieku obszar nad starożytnymi ruinami zamieszkiwało około tysiąca ubogich rolników. Na skrzyżowaniu dróg stała gospoda, zaniedbany kościółek oraz pałacyk należący do rodziny de Fusco, właścicieli sporej części tych ziem. Po śmierci ich dziedzica, Albenzia de Fusco, zapanował prawny chaos: owdowiała żona, Marianna, z pięciorgiem dzieci zamieszkała w pobliskim Neapolu, żyjąc w skromnych – jak na hrabinę – warunkach. Powodem tego stanu rzeczy był brak możliwości ściągnięcia opłat od rolników dzierżawiących pompejańskie ziemie.
I tu pojawia się bohater naszej opowieści: Bartolo Longo. Ten trzydziestoletni doktor prawa przyjaźnił się wówczas z Marianną i na jej prośbę pojechał do Doliny Pompejańskiej, aby pobrać należności za dzierżawy. Tak zaczęła się piękna duchowa przygoda, z której wyłonił się Boży Plan dla tego miejsca i dla świata.
Młodość i błędy Bartola Longo
Longo urodził się w 1841 roku w Latiano – miejscowości, która niewiele mówi polskiemu czytelnikowi. Łatwo będzie nam ją zlokalizować, gdy wyobrazimy sobie, że znajduje się na „obcasie buta” Półwyspu Apenińskiego. Wychowywał się zatem w miasteczku na prowincji, w rodzinie dość zamożnej. Jako że był ochrzczony, miał możliwość kształcenia się w kolegium pijarów i w prywatnej szkole wyższej. Przyszło mu żyć w okresie niezwykle burzliwym – kiedy Królestwo Włoch jednoczyło się, a zarazem narastał silny konflikt z Państwem Kościelnym, które na Półwyspie Apenińskim obejmowało znaczny obszar, mniej więcej równy powierzchni Szwajcarii. Był to czas gwałtownie postępującego antyklerykalizmu i rosnącej nienawiści do duchownych. Środowiska ateistyczne i wolnomularskie podżegały do wygnania papieża. Konflikt ten zakończył się przejęciem dóbr Kościoła przez Królestwo Włoch oraz likwidacją ponadjedenastowiecznego Państwa Kościelnego. Jednak zanim do tego doszło, Bartolo Longo, młody student prawa, w najgorętszym okresie sporu trafił do Neapolu – miasta, które stanowiło epicentrum politycznych wstrząsów.
Choć wychowany został w duchu chrześcijańskim, po lekturze bluźnierczej książki („Żywot Jezusa” Ernesta Renana), która negowała bóstwo Jezusa, dał się porwać szaleńczemu prądowi epoki, stając się jedną z twarzy ruchu antykościelnego. Był uczestnikiem demonstracji i wystąpień politycznych, organizatorem antyklerykalnych teatrzyków, uczestniczył także w modnym wówczas ruchu spirytystycznym.
Tu pozwolę sobie na dygresję dotyczącą pozytywizmu – epoki, która w polskim systemie edukacji jest nieco idealizowana. Milczeniem pomija się zarówno antyklerykalne nastroje tamtych czasów, jak i towarzyszące im fascynacje spirytystyczne, wyrosłe z „badań” Allana Kardeca. Wskutek jego publicystyki na popularności zyskał pogląd (a mowa o latach 60. i 70. XIX wieku), że można komunikować się z duszami zmarłych poprzez praktyki mediumiczne. Sprowadzało się to do rejestrowania rzekomych przekazów z zaświatów – poprzez pismo automatyczne, słyszenie głosów, trans hipnotyczny – i nadawania im cech naukowości. Kardec w seansach spirytystycznych wypytywał rzekome duchy o sprawy życia doczesnego i wiecznego: o Boga, prawo moralne, sens istnienia itd. Jakkolwiek dla wielu osób odpowiedzi te stanowiły coś na kształt dogmatu, to przeglądając publikacje Kardeca, łatwo zauważyć, że były one w istocie skrajnie uproszczonym zlepkiem znanych już pojęć filozoficznych, humanistycznych ideałów i wierzeń, zredukowanych czasem do banału.

Zamów tutaj.
To wszystko, o dziwo, dobrze przyjmowało się w pozytywistycznych kręgach. Być może dlatego, że spirytyzm zdawał się godzić racjonalizm z metafizyką, wypluwając z siebie nową religię o pozorach mierzalności. Pozytywizm włoski to również hasła, które dobrze znamy z polskiej publicystyki po II wojnie światowej, a które zyskują dziś na sile: Kościół i chrześcijaństwo uznawano za symbole wstecznictwa, za hamulce cywilizacyjne, za wrogów postępu. Nauka natomiast jawiła się jako nowy bożek ludzkości. Zarówno dziś, jak i wówczas eliminowano religię ze szkół, a sprawy wiary redukowano do sfery prywatnej czy wręcz obszaru wstydu.
Pozytywistyczne podejście i synkretyczne idee spirytyzmu dobrze współgrały z rozkwitającym wolnomularstwem. Jest rzeczą oczywistą, że ojcowie Królestwa Włoch, począwszy od Garibaldiego, byli Wielkimi Mistrzami lóż masońskich lub przynajmniej sympatykami tych tajnych stowarzyszeń, które jakże daleko miały do idei przejrzystości, jawności czy demokracji. Ze słowami „wolność, równość i braterstwo” na ustach były gotowe niszczyć każdego, kto wyznawał inne poglądy.
I w takie środowisko trafił Bartolo Longo: młody idealista, w którego duszę wsiąkała mieszanina masońskich idei oraz spirytystycznych fantasmagorii. Poszukując odpowiedzi na uniwersalne pytania – o istnienie Boga, o sens egzystencji – stał się uczestnikiem seansów i został medium spirytystycznym. Pełnił też coraz wyższe funkcje. To wszystko doprowadziło go na skraj obłędu i wyniszczenia fizycznego. Spotkany przypadkiem na ulicy przyjaciel z lat młodości tak bardzo przejął się stanem Bartola, że widział go już niemal jako pacjenta domu dla obłąkanych. Po latach sam Longo w swoich pismach demaskował te spirytystyczne zgromadzenia jako „świątynię szatana”, w której pełnił rolę kapłana.
Nawrócenie Bartola Longo
Ćwierć wieku po chrzcie Bartolo Longo przeżył swoje duchowe odrodzenie. Można to nazwać zarówno wyjściem z duchowego mroku, jak i wejściem na drogę świadomej wiary. Z pewnością był to proces – nawet sakrament pokuty odbywał się etapami. Spowiednik, w serii codziennych spotkań, cierpliwie rozsupływał pętle grzechu, prowadząc penitenta do źródeł wiary.
Dzień odkupienia nadszedł w święto Najświętszego Serca, kiedy o. Radente uznał, że Bartolo jest już gotowy na odpuszczenie grzechów. Zauważmy przy tym niezwykłą gorliwość nawróconego grzesznika w spełnianiu warunków spowiedzi – w zadośćuczynieniu za popełnione zło. Z odwagą wobec niedawnych przyjaciół i członków sekty wyrzekał się swoich działań i poglądów, publicznie wyznając wiarę w Jezusa.
Z czasem Bartolo Longo zbliżył się do neapolitańskich wspólnot modlitewnych i wstąpił do tercjarstwa dominikańskiego, przyjmując imię zakonne Rosario. Brat Różaniec, jak nazywano Bartola, rozpoczął też pełnienie posług wśród chorych w szpitalu, idąc za radą swojego kierownika duchowego, św. Ludwika z Casorii. W tym okresie poznał także św. Katarzynę Volpicelli – żyjącą niczym zakonnica arystokratkę, a zarazem gorliwą czcicielkę Serca Jezusa oraz Małgorzaty Alacoque. Za jej pośrednictwem zaprzyjaźnił się z Marianną Farnararo, po mężu de Fusco, którą już wspominaliśmy wcześniej w tej opowieści.
Bartolo Longo – społecznik
Tak więc nasza historia zatoczyła koło: historyk napisałby, że Bartolo pojechał do Pompejów w 1872 roku w sprawach dzierżaw ziemi przez Mariannę de Fusco od lokalnych rolników. My, wierzący, widzimy w tym Palec Boży. Sam Longo po latach napisał, że był „prowadzony przez Bożą opatrzność tak, jak się prowadzi niewidomych i dzieci”. Rzeczywiście – był w wierze jak dziecko, bo ledwie kilka lat po nawróceniu; był niewidomy, bo jakże mógłby przewidzieć Boży plan dla tego zapomnianego miejsca?
Kiedy przyjechał do Doliny Pompejańskiej po raz pierwszy, nie było tam wytyczonych granic administracyjnych – obszar podlegał pod różne wsie czy miasteczka. Po okolicy grasowali rozbójnicy. Ledwie tysiąc mieszkańców żyło w rozrzuconych tu i ówdzie ubogich chatkach, nie znając alfabetu ani podstaw wiary. W ich głowach pozostały jedynie jakieś relikty chrześcijaństwa, lecz w sercach tliła się wiara w istnienie życia pozagrobowego. Niektórzy uczestniczyli w rzadkich nabożeństwach, odprawianych w ciasnym, rozpadającym się kościółku.
Status społeczny mieszkańców był opłakany. Bartolo wspominał po latach starca, który aby się ogrzać, kładł się na świeżym, a więc ciepłym oborniku; dzieci pozostawione same sobie; brak legalizacji małżeństw, ponieważ nikt nie wiedział, gdzie udać się w sprawach urzędowych; brak szkoły, utwardzonej drogi, urzędu pocztowego, służb mundurowych. Wszechobecna nędza materialna, duchowa i moralna postawiła adwokata wobec zasadniczego problemu: jak można oczekiwać czegokolwiek od tych biednych ludzi? Czyż miał stać się tylko egzekutorem należności, których nie sposób ściągnąć?
Brat Różaniec kierował się w swoim życiu sercem, nigdy wyrachowaniem. Intuicyjnie podążając za głosem Bożej Opatrzności, stawał się Jej narzędziem i przyczynił się do tego, że miejsce to stało się oazą miłosierdzia i pokoju. Pół wieku później w miejscu wioseczki funkcjonowało nowe miasto o administracyjnej nazwie „Pompeje”, posiadające szkoły, szpitale, zakłady pracy, dworzec kolejowy, utwardzone drogi, elektryczność, urzędy, domy dla sierot i dzieci więźniów, oraz – w końcu – przepiękny kościół, wokół którego wszystko to wyrosło.

Zamów tutaj.
Okazałe sanktuarium stało się sercem nowych Pompejów. Kościół nazywa Ducha Świętego Ożywicielem – działającym przed wiekami i ponad czasem. I tak jest w istocie, bo to On tchnął w przysypaną popiołami wulkanu ziemię nowe życie. To On glebę niegdyś liźniętą jęzorami wezuwiańskiego ognia dotknął płomieniem ożywczej łaski, który – niczym języki ognia zstępujące na Apostołów w Dniu Pięćdziesiątnicy – spoczął na głowie Bartola Longo, naznaczając go do nowej misji. Ziemia pogańska, kojarzona też z przepychem i nieczystością, miała odtąd stać się oazą chrześcijaństwa – znakiem ewangelicznych prawd i praktyczną realizacją Bożego Miłosierdzia przez dzieła chrześcijańskie. Ten, który „czyni wszystko nowe” (por Ap 21,5), przemienił skałę grzechu w glebę zbawienia.
Szczególnie symboliczny wymiar ma działalność Bartola Longo wśród dzieci więźniów. Opracowana przez niego metoda wychowawcza była solą w oku pedagogów pozytywistycznych, którzy – zachłyśnięci teorią frenologii – wyznawali przekonanie co do dziedziczności przestępczych genów. Prowadziło to do sytuacji, w której dziećmi więźniów gardzono lub bano się ich, traktując je jak potencjalnych przestępców. Bartolo takim dzieciom pomagał, dając im wychowanie, szkołę, dach nad głową, zawód. Przez założony przez niego dom przewinęły się setki dzieci, a pierwszy chłopiec po latach został duchownym katolickim.
Syn Maryi
Pompeje zwane są też miastem miłości, miłosierdzia, a także Miastem Maryi. To Jej miasto – tu bowiem Królowa Różańca Świętego ma swój, dosłownie, tron. Tak bowiem stylizowany jest główny ołtarz w pompejańskiej świątyni.
Bartolo Longo był wiernym czcicielem Maryi, naśladującym Ją w cnotach i działaniu – człowiekiem wielkiego, gorącego serca, niezważającym na potencjalne trudności czy przeszkody. Tak jak Maryja, mimo że była w stanie błogosławionym, szła z pośpiechem przez góry, by służyć Elżbiecie, tak Bartolo nie kalkulował, lecz podążał za głosem serca, podejmując się wyzwań, jakie stawiało przed nim codzienne życie. Jego fiat to pełna zgoda na wolę Bożą w jego życiu, a zarazem duchowe zobowiązanie, które miało mu towarzyszyć aż do ostatniego tchnienia.
Kluczowy epizod w jego nawróceniu miał miejsce w Dolinie Pompejańskiej, krótko po jego przybyciu tam w 1872 roku. Otóż trapiła go wówczas przerażająca myśl, że skoro kapłaństwo w służbie Bogu jest niezbywalne i wieczne, to takież może być również jego dawne „kapłaństwo” w służbie szatana. Mimo lat, które upłynęły od czasu nawrócenia, dręczyło go przekonanie, że owe „święcenia” oznaczają jego wieczne potępienie. Zły duch sączył swój jad w serce Bartola tak, że był już bliski samobójstwa.
W krytycznej chwili, błąkając się po Dolinie Pompejańskiej, w okolicy zwanej siedliskiem harpii – mitologicznych upiorów – został natchniony myślą daną mu z nieba. Upadł na kolana i, wyciągnąwszy ręce ku górze, obiecał, że skoro zbawiony może być każdy, kto rozpowszechnia różaniec, to on nie opuści Doliny Pompejańskiej, dopóki nie zaszczepi w niej tego nabożeństwa do Maryi. Ta obietnica, której źródła odnajdujemy w piętnastu obietnicach Alana de la Roche, stała się jego duchową dewizą.
Nie pytał: „Jakże się to stanie?”, lecz – po prostu – w pokorze robił to, co umiał najlepiej: modlił się różańcem z duchowymi analfabetami, uczył ich modlitwy i podstaw wiary. Małymi krokami osiągał wielkie cele. Dzieła, jakie przyszło mu czynić później, możemy nazwać realizacją woli Bożej – nie tylko dla ziemi, lecz i dla całego świata. Jakże mógłby przewidzieć, że jego skromny zamiar osiągnie światowy format? Nie sposób jednak nazwać jego postawy naiwnością. Było to raczej zawierzenie Bogu, zgodnie ze słowami: „Niech mi się stanie według Twojego słowa” (Łk 1, 38)
Na Via Arpaia w Pompejach, w miejscu, gdzie złożył duchową deklarację, stoi do dziś pomnik z wypisanymi słowami jego obietnicy. W Dolinie Pompejańskiej zaczęła się jego publiczna działalność. To tutaj biskup diecezji Nola zobowiązał go do zbudowania kościoła, co było nadzwyczajnym wyrazem zaufania wobec osoby świeckiej. W piętnaście lat dokonał dzieła planowanego na dwa pokolenia. Nie udałoby się tego zrealizować, gdyby nie Boży plan miłosierdzia. Dzieła społeczne i charytatywne, w tym szczególna troska o sieroty i dzieci więźniów, szły w parze z duchowym zaangażowaniem na skalę światową. Po latach, bez cienia przesady, możemy nazwać nowe Pompeje duchową stolicą różańca świętego, a samego Bartola jednym z największych reformatorów tego nabożeństwa.
Reformator różańca
Brat Różaniec ze swoją imienną modlitwą był duchowo zrośnięty. Znał ją na wskroś; tą modlitwą oddychał. Podkreślił to Jan Paweł II w „Rosarium Virginis Mariae”. Chyba każdy, kto czytał „List o różańcu”, mógł być zaskoczony, że w dokumencie nie znajdujemy wzmianki o żadnych świętych związanych z różańcem, do czego przyzwyczaiło nas pobożne pisarstwo, nader obficie wskazujące na św. Dominika, bł. Alana, bł. Paulinę, św. o. Pio czy innych świętych, którzy ukochali różaniec szczególną miłością. Nie znajdziemy w liście również militarnych odniesień do bitew pod Lepanto, Wiedniem czy nad Wisłą, w których zwycięską rolę przypisuje się Maryi. Zamiast tego Jan Paweł II akcentuje postać Bartola Longo – szczególnie w kontekście dwóch nabożeństw: piętnastu (obecnie dwudziestu) sobót oraz suplikacji do Królowej Różańca. Papież Wojtyła napisał, że „przez nabożeństwo sobót [Longo] rozwinął ducha chrystologicznego i kontemplacyjnego różańca”.
Jeśli dodamy, że nabożeństwo sobót, o którym mowa, zostało napisane w 1877 roku – roku objawień Maryi w Gietrzwałdzie – to u Czytelników mniej zaznajomionych z historią różańca mogą pojawić się wątpliwości i pytania. W powszechnej świadomości dominuje przekonanie, że nabożeństwo sobotnie zrodziło się w 1917 roku, w odpowiedzi na prośby Matki Bożej skierowane do ludzkości za pośrednictwem trojga pastuszków.
Uściślijmy zatem, że książka Bartola Longo została wydana w święto 15 sierpnia 1877 roku. Był to dla niego czas duchowej walki: trwał pierwszy rok budowy świątyni w Pompejach, a wszyscy, łącznie z biskupem, zdawali się być przeciwni temu dziełu. Nazajutrz Marianna de Fusco miała niezwykły sen, w którym ujrzała Maryję stojącą w już ukończonej świątyni pompejańskiej i mówiącą: „Praktykujcie piętnaście sobót, a otrzymacie łaski!”. „Nabożeństwo dwudziestu sobót”, mimo trudności, zostało jeszcze za życia Bartola wydane w nakładzie 300 000 egzemplarzy (także w języku polskim, na co zwracam uwagę Czytelników).

Zamów tutaj.
Bartolo pisał: „Książka ta, przetłumaczona później na francuski, hiszpański, niemiecki, angielski i inne języki, okrążyła świat, budząc wszędzie dawne oddanie świętemu różańcowi Maryi i spowodowała nawrócenie tysięcy dusz, zmianę obyczajów, wzrost chrześcijańskiego miłosierdzia, a przede wszystkim rozpaliła na nowo wiarę w niezliczonych rodzinach katolickich, z których została wcześniej nędznie wypchnięta”.
W Fatimie Maryja prosi już o pięć sobót. Zwróćmy przy tym uwagę na słowa Jezusa do Łucji w 1930 roku: „Wiele dusz zaczyna [nabożeństwo sobót], lecz mało kto kończy (&hellip

Uściślijmy przy tym, że Bartolo nie wymyślił nabożeństwa sobót – wywodzi się ono z Francji, z XVII wieku. Za jego autorski wkład należy uznać przeredagowanie treści, dodanie rozważań różańcowych oraz medytacji o świętych i świadectw łask (szerzej opisałem to w numerze 52 „Królowej Różańca Świętego”, treść dostępna na krolowa.pl, w tekście „Nabożeństwo dwudziestu sobót&rdquo

Kończąc ten wątek, warto przytoczyć słowa papieża Franciszka, który napisał, że Bartolo był „apostołem Różańca, propagując jego piękno poprzez swoje pisma i liczne inicjatywy, takie jak «Piętnaście Sobót»”. Zauważył przy tym, jak nabożnie odmawia się różaniec w sanktuarium w Pompejach: spokojnemu rytmowi modlitwy towarzyszą śpiewy, dopowiedzenia, czytania Ewangelii, kontemplacja. Każdy, kto uczestniczył w tamtejszych modlitwach, jest zbudowany pobożną atmosferą. Ten sposób prowadzenia nabożeństwa można stawiać za wzór. Dodajmy, że układ pieśni i modlitw towarzyszących różańcowi w Pompejach można odtworzyć dzięki przetłumaczeniu (wraz z nutami) wspomnianej książki Bartola Longo.
Autor nowenny pompejańskiej
Nie sposób wymienić wszystkich pisemnych dzieł Bartola Longo w tak ograniczonym zakresie znakowym, na jaki pozwalają ramy artykułu. Poprzestańmy zatem na najważniejszych. Z całą pewnością do najistotniejszych dzieł należy „Nowenna pompejańska”, napisana dwa lata po nabożeństwie sobót. Modlitwa ta rodziła się w osobistym cierpieniu jej autora, będącego wówczas na krawędzi życia i śmierci. W bólu spowodowanym durem brzusznym układał słowa modlitwy błagalnej, którą odmawiał aż do całkowitego wyzdrowienia dziewiątego dnia. Przez następne pięć lat nabożeństwo to było rozpowszechniane w formie klasycznej nowenny.
W 1884 roku zdarzył się cud: cierpiąca na wielokrotne ataki padaczki arystokratka, Fortunatina Agrelli, została uzdrowiona wbrew rokowaniom najlepszych lekarzy. Uzdrowieniu towarzyszyły wizje Madonny, w których zalecała Ona, aby tę właśnie nowennę odmówić trzy razy z rzędu w formie błagalnej (łącznie 27 dni), a następnie trzy razy w formie dziękczynnej (łącznie 54 dni). Według wskazań Maryi modlitwom ma towarzyszyć odmawianie 15 tajemnic różańca.
Uzdrowiona panna Agrelli otrzymała też szereg wskazówek z nieba, m.in. aby oczekiwać uzdrowienia w poddaniu się woli Bożej, a po nim udać się do Pompejów z pielgrzymką dziękczynną oraz złożyć świadectwo. Maryja rozszerzyła swoją obietnicę na każdego, kto modli się nowenną pompejańską, obiecując, że modlący się otrzymają szczególne łaski. Fortunatina, czyniąc zadość trzeciej wskazówce, spotkała się z Bartolem Longo, by opowiedzieć swoją historię. Dzięki temu nowenna pompejańska rozpowszechniła się na całym świecie, a od 2003 roku szczególnie w Polsce, co można uznać za błogosławiony owoc Roku Różańca.
Poza nowenną pompejańską warto wymienić inne nabożeństwa napisane przez Bartola (szersze omówienia znaleźć można w poprzednich wydaniach „Królowej Różańca Świętego” lub na stronie krolowa.pl, w zakładce „Duchowość pompejańska&rdquo

„Suplikacja do Matki Bożej Pompejańskiej” to modlitwa błagalna, będąca zarazem aktem zawierzenia. Niektórzy mylą ją z tzw. Małą Supliką, która wieńczy „List o różańcu”. W pełnej, znacznie dłuższej wersji odczytuje się ją tylko w najważniejsze święta w sanktuarium w Pompejach. Tę uroczystą modlitwę niejednokrotnie odmawiali papieże podczas październikowego święta Matki Bożej Różańcowej.
Z kolei słynny „Miesiąc ku czci św. Józefa” to miesięczne nabożeństwo, które powstało w wyniku obietnicy złożonej przez Bartola Longo św. Józefowi po cudownym uzdrowieniu jego pasierbicy – córki Marianny de Fusco. Brat Różaniec obiecał, że jeśli Giovannina zostanie uzdrowiona ze śmiertelnej odmiany czarnej ospy, to w nowo budowanym sanktuarium powstanie ołtarz na jego cześć oraz zostanie opracowane nowe nabożeństwo. Miesięczne nabożeństwo do św. Józefa funkcjonuje obecnie w licznych odpisach i skrótach, nie zapominajmy jednak o jego pompejańskim pierwowzorze.
Warto również pamiętać, że Bartolo Longo oddawał wielką cześć św. Michałowi Archaniołowi, któremu zadedykował kolejny ołtarz w pompejańskiej świątyni i któremu zawierzył budowę kościoła już na samym początku. Longo miał też szczególne nabożeństwo do dusz czyśćcowych.
Kończąc ten wątek, zauważmy, że Bartolo był również wielkim czcicielem Serca Jezusa. W sanktuarium w Pompejach znajdziemy ołtarz przedstawiający objawienie Jezusa św. Małgorzacie Marii Alacoque, a także postument Jezusa na dzwonnicy, nawiązujący właśnie do tych objawień. Co więcej, cud kanonizacyjny bł. Małgorzaty Alacoque miał miejsce w sanktuarium w Pompejach, przed wspomnianym ołtarzem (odsyłam do lektury 41. wydania „Królowej Różańca Świętego”).
Wizerunek Matki Bożej Pompejańskiej
Cofnijmy się znów do 1872 roku, kiedy to Bartolo przybył do Doliny Pompejańskiej. Pamiętamy o ubóstwie materialnym i duchowym jej mieszkańców, o ich wierzeniach będących mieszaniną chrześcijaństwa i pogaństwa. Bartolo Longo zauważył jednak, że ludzie ci żywią głęboką wiarę w nieśmiertelność duszy i są przekonani, że należy modlić się za zmarłych. Pierwszym krokiem Bartola w kierunku pogłębienia tego pobożnego zwyczaju było zawiązanie bractwa, które miało pomagać w ostatniej posłudze i modlić się za dusze zmarłych.
Początkowo spotkał się z nieufnością, lecz czynił wiele, by przełamywać bariery społeczne i być blisko potrzebujących. Jego trzyletnie wysiłki przyniosły dobre owoce, a ich zwieńczeniem było zawiązanie bractwa różańcowego. W tym celu Bartolo zorganizował w listopadzie 1875 roku kilkudniowe misje. 13 listopada udał się do Neapolu, by nabyć wymagany przepisem kościelnym olejny obraz Matki Bożej Różańcowej. Mając do dyspozycji skromne środki, nie mógł kupić nowego obrazu. Zrządzeniem Opatrzności spotkał jednak swojego spowiednika, o. Radente, który, dowiedziawszy się o celu poszukiwań, zaproponował obraz odkupiony wcześniej na targu rupieci, będący już w posiadaniu znajomej zakonnicy.
Ze względu na presję czasu Bartolo musiał przystać na tę propozycję, mimo że obraz był w tragicznym stanie: dziurawe płótno, odpadająca farba, nietypowa kompozycja (ze św. Różą zamiast św. Katarzyny Sieneńskiej). Owinąwszy obraz w płótno, przekazał go znajomemu woźnicy, który nieświadomy zawartości pakunku, położył go nie na koźle, lecz na stercie gnoju – trudnił się bowiem oczyszczaniem neapolitańskich stajni.
Gdy obraz dotarł do kościółka, obecni tam wierni wyrazili swoje rozczarowanie: że niegodny, że zniszczony, że brzydki… W poczuciu wstydu ukryto go przed biskupem.
Data 13 listopada została jednak zapamiętana i do dziś w Pompejach corocznie wspomina się przywiezienie obrazu Matki Bożej. I to właśnie ten obraz – mimo że kilkukrotnie odnawiany – wisi dziś w ołtarzu głównym sanktuarium pompejańskiego, będąc jego – jak pisał Bartolo Longo – największą ozdobą.
Zakończenie
Bartolo Longo był nie tylko społecznikiem, adwokatem, pisarzem katolickim, wychowawcą dzieci, inicjatorem dzieł miłosierdzia. Był przede wszystkim mistykiem, zakochanym w Maryi i różańcu. Wszystkie ziemskie dzieła są owocem jego miłości do Matki Najświętszej. Był człowiekiem gorącego serca, nieco zapalczywym, jednak wybaczającym ataki ze strony zarówno dawnych, antykościelnych przyjaciół, jak i duchownych, którzy rzucali nań oszczerstwa z zamiarem przejęcia pompejańskiego dziedzictwa. Dla Boskiego Ogrodnika Bartolo był jak winnica wyhodowana na popiele, która wbrew ludzkim przewidywaniom przyniosła przeobfity owoc.
Kończąc ten achronologiczny wywód wokół życia Bartola Longo, pragnę gorąco zachęcić Czytelników do lepszego poznania jego postaci i pogłębiania swojej więzi z sanktuarium w Pompejach, poprzez rozwijanie pobożności opartej na duchowości pompejańskiej (patrz wspomniane nabożeństwa). Nieodzownym drogowskazem okaże się książka napisana przez Bartola pt. „Historia sanktuarium w Pompejach”. Pomocą będą również dwie biografie „Od kapłana szatana do apostoła różańca” oraz „Miłosierdzie, które zmienia historię”, rzucające światło na epizody z życia świętego, które ten skromnie (względem siebie) lub litościwie (względem swych wrogów) pominął w swoim głównym dziele pisarskim. Czytając „Historię”, będziemy przejęci ogromem planu Bożego miłosierdzia, jakie poprzez życie i dzieło Bartola Longo znalazło wyraz w nowych Pompejach i przesłaniu różańca płynącego stamtąd dla całego świata. Nieprzypadkowo Kościół święty wspomina swoich największych apostołów miłosierdzia, siostrę Faustynę oraz Bartola Longo, tego samego dnia: 5 października.
Zapraszam też wszystkich czcicieli Matki Bożej Pompejańskiej, którzy modlą się nowenną pompejańską, do rozpowszechniania wiedzy o Bartolu Longo. To, że mimo popularności nowenny nie do odparcia jest on wciąż tak mało znany w naszym kraju, jest co najmniej zastanawiającym stanem rzeczy, który wymaga naszej interwencji.